Dojrzali w miłości – 7. Miłość nie szuka swego

Każdy czyn człowieka podyktowany pychą zrodzi zło i obróci się przeciw niemu. Każde działanie ludzkości zrodzone przez pychę i pogardę wobec mądrości i miłości Boga gotuje jej zagładę. Na miarę posiadanej pychy świat dąży do samozniszczenia, albowiem Dobro i Życie jest tylko w Bogu. Poza Bogiem jest tylko śmierć i zniszczenie.

Alicja Lenczewska, Słowo Pouczenia, 310

Wiedzieć

Z biegiem czasu rozwijamy się, napełniamy się wiedzą, mądrością, uczymy się samodzielności. W końcu dojrzewamy do samodzielnego podejmowania decyzji. Troszczymy się o wiele, dzięki czemu mamy poczucie, że „panujemy nad sytuacją”, że mamy plan, zasady, środki i metody na każdy pojawiający się problem. To dobrze, że potrafimy planować, dążyć do wyznaczonych celów. W ten sposób wypełniamy nasze powołanie i postępujemy według myśli, że jeżeli jako słudzy Boga będziemy wierni w małych sprawach, Bóg postawi nas nad większymi (Mt 25, 21). Czasami zabiegając o własne sprawy tracimy jednak z oczu bliźniego, jego potrzeby i troski. Wtedy, obyśmy usłyszeli Jezusowe

Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało, albo tylko jednego…

Łk 10, 41-42

Osądzić

Do czego nas wzywa, do czego nas zobowiązuje i do czego nas uzdalnia chrzest? Do tego, abyśmy umierali przez całe życie, abyśmy umierali dla swego egoizmu, dla miłości własnej. Abyśmy ciągle przekreślali w sobie tego człowieka, który żarłocznie chce wszystko pożerać dla siebie, mieć, brać, posiadać. To jest droga śmierci. Ile razy przezwyciężymy swój egoizm, ile razy otworzymy się ku drugiemu, ile razy spełnimy bezinteresowny czyn, nie pytając o zapłatę, ile razy nachylimy się nad bratem, który cierpi nędzę i jest opuszczony, ile razy złożymy ofiarę z tego, co mamy, nie pytając ani o uznanie, ani o pokwitowanie, żeby mieć mniejszy podatek, tylko po prostu po to, żeby dać, dać bezinteresownie, tyle razy przechodzimy ze śmierci do życia. To jest rytm życia chrześcijańskiego określony przez chrzest. Ciągłe umieranie, ciągłe przechodzenie do życia. I w tym się musimy ćwiczyć całe życie. Od początku w tym duchu musimy wychowywać dzieci, młodzież. Uczyć je, że tylko to, co dajemy z siebie, to naprawdę otrzymamy. Tylko to, co dajemy, to naprawdę możemy posiadać. To jest właśnie ten paradoks naszego istnienia: kto znajdzie swoje życie, straci je; kto straci wielkodusznie, ofiarnie, poświęcając się dla dobra ogólnego, dla Ojczyzny, dla Kościoła, dla braci, ten znajdzie życie (por. Łk 9, 24). Już teraz znajdzie radość. Prawdziwą radość, która wypływa właśnie z takiej postawy, z miłości. Radość dawania. A kiedyś staniemy się zdolni do tego, żeby oddać życie, żeby naprawdę oddać życie.

Każdy musi oddać życie, ale chodzi o to, jak? Czy z miłości, dobrowolnie, czy po prostu dlatego, że to życie mu zostanie zabrane? Oddawanie swojego życia dzień po dniu to jest droga. I w chwili śmierci spotkamy się z Chrystusem, bo nasza śmierć będzie włączona w Jego śmierć, będzie oddaniem. Dlatego też zrodzi życie, nowe, pełne życie. Takie prawo objawia nam dzisiaj Chrystus. Prawo o człowieku, o sensie i przeznaczeniu jego życia, jego drogi. Tylko to jest prawdziwe. I to trzeba głosić temu światu, który dzisiaj przez swój egoizm pogrąża się coraz bardziej w chaosie. Jedyna droga ratunku dla świata, jedyna światłość wśród mroków to Chrystus, który wydał za nas samego siebie i dlatego został wywyższony ponad wszystko – Bóg przywrócił Mu życie i uczynił Go nadzieją dla wszystkich ludzi i drogą do powstania z upadku, drogą do pełni życia.

ks. Franciszek Blachnicki, „Życie moje oddaję”, Instytut im. ks. Fr. Blachnickiego, Krościenko 2000, s. 25-29

Działać

Dziś, podczas przyjmowania Jezusa w Najświętszym Sakramencie przypomniał mi się tekst z Flp 2, 6-11 (hymn o kenozie). Pomyślałam: jak bardzo Jezu oddałeś nam siebie. W Komunii Świętej spoczywasz w nas, stajesz się naszą częścią. Cała Twoja Miłość wylewa się w nas wraz z Twoją Obecnością.

A świat? Świat dziś skierowany jest ku sobie. Człowiek zapatrzony w siebie często powtarza słowa, że nie chce służyć, chce polegać na sobie, na wynalazkach, na wiedzy etc. Dążąc do realizacji własnych celów zapomina o innych, albo, co gorsza wykorzystuje ich.

I ja spojrzałam dziś w siebie. Jednak nie zatrzymałam wzroku na sobie, tylko zaczęłam się zastanawiać: ile Jezusa jest we mnie.

Czy Bóg jest Tobie jeszcze potrzebny? Czy jesteś gotów całkowicie poddać się Jego Woli? Czy pozostaniesz panem swojego życia, czy pozwolisz, by przemieniał cię w Siebie? Czy pragniesz, by Chrystus uniżając Siebie, wywyższył ciebie? By wypełniło się Boże Słowo w tobie?


Zawstydzasz mnie, Jezu swoją Miłością bez granic: Bóg, który zrezygnował ze swojego bóstwa, by być w pełni dla człowieka… Pozwoliłeś odrzeć się ze wszystkiego, a my, Twoi umiłowani pozbawiliśmy Cię wszystkiego… Zabierz ode mnie mój umysł, moje serce i duszę – oddaję je Tobie. Może w końcu nauczę się miłować…

J. L.

Wszystkie wpisy