Pogrzeb Mieczysława Kobierskiego, z kręgu Świętej Rodziny w Rejonie Wrocław–Psie Pole, odbył się w sobotę, 20 lipca w kościele pw. Najświętszej Maryi Panny Różańcowej w Kiełczowie.
Poniżej zamieszczamy wspomnienie o Mietku, jakie przeczytane zostało w trakcie mszy. A także kilka zdjęć z kościoła i pogrzebu.
„Tati”, „Tatko” dla dzieci, „Mietek” dla przyjaciół i rodzeństwa, „Miecio”, a początkowo „Mysza Krakowska” dla żony; był po pierwsze człowiekiem wielkiego serca, wielkiej pokory i skromności. Rozpromieniał się przy dzieciach, doglądał ogrodu, zachowywał listy i laurki od dzieci i wnuków, pisał wiersze, układał bajki. Poczucie humoru prawie nigdy go nie opuszczało. Często grał na gitarze i śpiewał. Lubił piec i dekorować ciasta. W domu był złotą rączką. Kochał rodzinę. Wspólnie spędzony czas przy stole, na rozmowach, na wspólnej modlitwie był dla niego szczególnie ważny.
Nie dało się go nie lubić. Miał dużo przyjaciół, wszędzie gdzie mieszkał, wszędzie gdzie pracował. Modlił się o nich. Co roku w zimie jeździł z najlepszym przyjacielem na narty.
Od młodości marzył o lataniu, skończył LZN, ale życie pokierowało nim inaczej. Był oddanym pracownikiem Polskiej Spółki Gazownictwa – Gazowni.
Był przejęty tym, co działo się w kraju, śledził na bieżąco wiadomości ze świata. Modlił się za Polskę.
Zaangażowany w Duszpasterstwo Akademickie „Czwórka” oraz w Ruch Światło-Życie stale pogłębiał swoją wiarę w Boga, dzielił się swoimi talentami, grając na gitarze i śpiewając, służył w Diakonii Komunikowania Społecznego a wraz z żoną byli parą rejonową i animatorami Kręgu Kościoła Domowego. Jego życie było oddane Bogu i bliźniemu, rzadko myślał o sobie. Żył w prawdzie i prostocie. Wiele nie potrzebował. Zainspirowany przykładem świętego Franciszka chciał wieść proste życie. I takie ono było. Mietek czerpał radość z każdej chwili i potrafił się nią dzielić ze wszystkimi.
Mieczysław wiedział, że nie da się Boga ogarnąć rozumem, a jedynie miłością. Kochał Jezusa. Zależało mu, aby jego dzieci również szukały Boga i miały żywą relację z Nim. Sam czekał na ponowne przyjście Chrystusa i dziękował Stwórcy za wszelkie cuda nawet te najskromniejsze, jak piękny zachód słońca i uśmiech drugiego człowieka. Chciał być przy Bogu w Niebie, nawet się niecierpliwił. Na miesiąc przed śmiercią Duch Święty dał mu przepiękny obraz, w którym Jezus chwycił go pod rękę i powiedział mu: „Chodź Mietek, pokażę Ci moją świątynię.” Ze łzami w oczach oczekiwał spotkania z Bogiem i z wielkimi bohaterami wiary jak Abraham, Eliasz czy Izajasz. Całe Jego życie było podróżą tam i już dotarł do stacji docelowej.